Translate

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

O tym, co ciekawego spotkało mnie na "Ride"

Koniec wymiany się niestety zbliża, toteż czas zaczyna szybciej płynąć i wygląda na to, że mam też więcej zajęć. Ostatni tydzień spędziłam niemal w całości poza domem, w czwartek wyjeżdżam na długo oczekiwane Rock to Reef Safari, a ciągle przecież nie opisałam, co dokładnie stało się na rajdzie rowerowym. Tak więc w końcu się za to zabrałam. Przy okazji umieszczę trochę zdjęć.

Przede wszystkim: Rajd to impreza charytatywna, toteż próbuje zebrać sponsorów i pieniądze. W tym celu Rotarianie robią, co mogą, by zasłynąć. Toteż bardzo chętnie udzielają miejscowym gazetom wywiadów, a w tym roku (nie wiem, jak to jest z innymi) daliśmy się nawet nagrać dla lokalnych wiadomości. Tak więc, aby udowodnić, że w ogóle coś takiego miało miejsce, poniżej wrzucam filmik i artykuły (na filmiku gdzieś tam można mnie zobaczyć, w czerwonym kasku zasuwałam :D)
No i zdjęcie z Kerrym, Rotarianinem, z którym "trenowałam".


Małe grupowe zdjęcie z balu w stylu lat dwudziestych na konferencji. Mam dziwne wrażenie, że w ogóle nie umieszczałam swoich zdjęć, więc objaśniam: ja to ta najbardziej po prawo :D

Na wypadek, gdyby ktoś nie wyłapał z filmiku - tak wyglądaliśmy, gdy staliśmy w rządku przed podstawówką.

Kazali nam wleźć na płot. Doszłam do wniosku, że się nie bawię, więc siadłam inaczej. Tak, jak pozostali, bym zleciała szybciej, niż błyskawicznie.

Jestem na zdjęciu! Yay! Tzn. ja to ta czwarta, gdzieś z tyłu...

Właśnie tak Harold wjeżdżał na teren odwiedzanych podstawówek



Ameryka - Lyz - w trakcie przebierania za Harolda Żyrafę

To właśnie wspomniane wcześniej zdjęcie z Kerrym.

To nie wszystko. Żadne wyścigi nie są dozwolone, ale mamy coś w stylu "challenge" - nazywany również sprintem. No więc dowiedziałam się, że Rotarianie oczekują, iż wezmę w tym udział, bo najwyraźniej uznali mnie za jedną z lepszych. No to dobra, siadłam na rower, ustawiłam się w rządku, opuściłam nieco przerzutki, żeby lekko wystartować... I skończyłam trzecia. Od tyłu. A wszystko przez to, że przerzutki ustawiłam zbyt lekkie i straciłam tempo na początku, bo musiałam jak szalona te przerzutki zmieniać. A pod koniec już doganiałam pozostałe rowerzystki, tzn. gdybym miała kilkanaście metrów więcej, mogłabym skończyć trzecia od początku! No ale nic to, i tak nie jest źle, oczekiwałam, że skończę jako ostatnia.

Co więcej, na zakończenie wręczone nam zostały nagrody (o których nawet nie wiedziałam). Ku swojemu nieskończonemu zdumieniu, dostałam nagrodę Jareda Dunscomble'a, rowerzysty, który zginął w wypadku na rajdzie w 2013 i jego rodzina zorganizowała taką nagrodę dla tych, którzy najbardziej przypominają Jareda, tzn. wyróżniają się m.in. determinacją.

To prawdopodobnie pierwszy raz, kiedy ktoś w ten sposób docenił mój wysiłek, toteż doszłam do wniosku, że muszę się pochwalić. Nawet za rysunki na konkursy nigdy nie wygrałam pierwszej nagrody (rekordem była 3), co niejako wzbudziło niedowierzanie wśród znajomych. Tak więc cóż, w Australii bardziej mnie doceniają niż w Polsce...