1. Chris i Colin. Miłe, starsze małżeństwo z piątką dzieci na karku, czekające na swojego pierwszego wnuka. Mieszkają jakieś 6km od Leongathy, co oznacza, że do szkoły będę musiała dojeżdżać. Ich sąsiedzi mają córki, które z kolei mają konie, a że ja wprost kocham nieparzystokopytne, toteż spróbuję się z nimi jakoś dogadać. Chris i Colin mają psa imieniem Ollie, siedmioletniego mieszańca golden retrievera i bull mastiffa, który uwielbia skakać na ludzi, rzecz jasna z radości. Mam szansę się świetnie z nim dogadać, albowiem mój Asher wcale nie jest gorszy. No, dla dodania kolorów tekstowi wrzucę zdjęcia. Pierwsze to moja bestia, która kocha błotne kałuże, a drugie to właśnie Ollie w weselnej wstążce;
Poza tym, że obydwaj patrzą w tą samą stronę, mają coś wspólnego. Widzę to...
Ogólnie Christine i Colin sprawiają wrażenie bardzo miłych, a sądząc po tym, ile wspólnych zainteresowań mamy, być może będziemy się ze sobą całkiem nieźle dogadywać.
2. Chadwick family - ogólnie rzecz biorąc, mam kontakt z moją host siostrą, nie z rodzicami, ale Emily jest tylko rok ode młodsza (obecnie jest uczennicą 9 roku, podczas gdy ja według australijskiej miary jestem na roku 10), toteż zapory wiekowej nie ma. Poza rodzicami i siostrą, będę też miała.... młodszego brata (zawsze o nim marzyłam)! Co prawda Sam jest obecnie na 7 roku, więc taki malutki nie jest, ale nie zmienia to faktu, że brata mieć będę, a naprawdę zawsze takowego chciałam :D
Mieszkając u tej rodziny również będę musiała dojeżdżać busem, ale do Leongathy jest tylko 5 minut (zakładam, że na piechotę), więc będzie bliżej.
W tej chwili, poza lotem, obawiam się jeszcze 2 rzeczy: wizy, bo ciągle nie mam GF i... braku twarożka. Wprost kocham ser biały, a odkąd zorientowałam się, że gros moich ulubionych potraw się z niego składa, zaczynam rozpaczać. W końcu takie dziwne, "zepsute" jedzenie je się w Europie, ale niekoniecznie gdzie indziej. No, może z wyjątkiem Dalekiego Wschodu, ale tego na północ od Australii. Twarożku z mleka UHT się nie zrobi, co jest co najmniej odrobinę kłopotliwe, ale ratuje mnie myśl, że w Leongatcie jest od groma krów - tamtejsi ludzie trudnią się farmerstwem. Żem wykombinowała bardzo chytry plan, że pójdę do jakiegoś farmera i poproszę go o trochę nieprzetworzonego mleka, a w zamian obczęstuję go pierogami albo czymś w ten deseń.
Znając życie, wszystkie plany jak zwykle spalą na panewce, ale lepiej zająć myśli planowaniem, niż rozpaczaniem nad GF, bo inaczej deprecha urośnie jeszcze bardziej, że hoho tylko się pochlastać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz